
Wchodzisz na Onet. Chciałeś tylko przeczytać o tym, czy Robert Lewandowski złamał paznokieć, czy może jednak złamał system hiszpańskiej piłki. Scrollujesz w dół, a tam – BUM!
„Pomóż uratować konia!” – a obok zdjęcie konia wyglądającego jakby właśnie uciekł z westernu, gdzie głównym przeciwnikiem był… brak siana. Klikasz dalej – „Uratować małe kotki, które chcą żyć„. No bo jakie kotki chcą nie żyć? Wchodzisz na WP, a tam kolejny dramat. Klikasz Interię, a tam – nie tylko koty i konie, ale już cała Arka Noego w potrzebie.
Mechanizm „sponsorowanego cierpienia”
To działa zawsze tak samo. Najpierw widzisz smutne zdjęcie: koń z oczami jakby właśnie oglądał polską politykę, albo kotek z miną „proszę, nie rób mi PIT-37”. Potem emocjonalny tytuł: „Pomóż! Tylko Ty możesz ocalić jego życie” (w domyśle: Batman zawiódł, więc teraz czas na Ciebie).
Pod spodem magiczny przycisk: „Wesprzyj”. Klikasz i zanim się zorientujesz, zostawiłeś swoje dane, pieniądze i kawałek duszy w rękach firmy, która nie widziała na oczy ani konia, ani kota, ani nawet chomika.

Dlaczego to działa?
Bo człowiek to istota, która woli pomóc głodnemu kotu w Internecie, niż zapłacić rachunek za prąd. Kot smutny = serce miękkie. Faktura z Tauronu = portfel zamknięty.
A że to oszustwo? To nieważne. W końcu kotek na zdjęciu jest taki malutki. I taki smutny. I wygląda, jakby wiedział, że Twoja karta kredytowa ma limit.
Paradoks portali „premium”
Onet, WP, Interia – te same serwisy, które walczą o miano „najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce”, równolegle sprzedają przestrzeń reklamową dla… pseudo-fundacji „Uratować Wszystko, Co Żyje Sp. z o.o.”.
Czytasz analizę polityczną: „Czy Polska jest gotowa na kryzys energetyczny?” – a obok banner: „Ten koń umiera, jeśli nie klikniesz tutaj”.
To trochę jakby podczas oglądania „Faktów” w TVN, nagle w przerwie reklamowej zobaczyć Janusza z garażu, sprzedającego używane lodówki z dopiskiem „Kup lodówkę, uratujesz psa”.

Psychologia taniego szantażu
Nie da się ukryć – te reklamy bazują na najtańszym emocjonalnym szantażu.
- Zdjęcie: zawsze dramatyczne, czarno-białe, czasem z rozmazanym filtrem.
- Tekst: krótki, prosty, dramatyczny.
- Call to action: „Tylko 10 zł dziennie uratuje tego konia”.
 (Tylko 10 zł dziennie? To mniej niż kawa w Starbucksie, a przecież koń nie potrzebuje latte z mlekiem owsianym).
„Fundacje widmo”
Kto stoi za tymi reklamami? Najczęściej spółki-krzaki zarejestrowane w kraju, gdzie krzaki rosną szybciej niż drzewa – np. na Cyprze albo w rajach podatkowych. Na stronie znajdziesz numer konta, zdjęcie kota, czasem nawet „opiekuna” zwierząt (zwykle stock photo człowieka o imieniu random_man_123.jpg).
Prawdziwe organizacje pomocowe? One działają w ciszy, bez sponsorowanych artykułów na Interii. A tu mamy fabrykę clickbaitów, która zarabia na Twoim poczuciu winy.

Nowy trend: multi-zwierzaki
Kiedyś był koń. Potem kot. Potem pies. A teraz?
„Uratuj kota, konia i jeża w jednym pakiecie! Zniżka dla pierwszych darczyńców!”
Czekam tylko na subskrypcję Netflixa dla zwierząt: „Za jedyne 29,99 zł miesięcznie adoptujesz 3 konie, 2 koty i bonusowego lemura”.
Największa ironia
Najbardziej absurdalne jest to, że portale teoretycznie walczą z fake newsami.
Onet: „Mówimy STOP dezinformacji”.
Tak, ale równolegle: „Ten kot właśnie umrze, jeśli nie klikniesz w nasz sponsorowany link”.
Ironia? To tak, jakby mafia narkotykowa sponsorowała kampanię „Powiedz NIE narkotykom”.
Co z tym zrobić?
- Kliknij w kotka? Nie.
- Zgłoś oszustwo? Tak.
- Wyśmiej i podziel się satyrycznym artykułem? Absolutnie!
Bo dopóki będziemy nabierać się na takie „sponsorowane dramaty”, dopóty konie w Internecie będą umierać w nieskończoność (tylko wirtualnie).
Podsumowanie
Scammerskie sponsorowane wpisy to nie tylko śmieszny paradoks. To realne oszustwo, które żeruje na emocjach. I choć można się z tego śmiać, to trzeba też pamiętać: każdy klik i każdy przelew to nagroda dla cwaniaka, a nie dla konia czy kota ze stocka.
Więc następnym razem, gdy zobaczysz smutne oczy kota na Interii, pamiętaj – to nie jest adopcja. To abonament na Twoją naiwność.

Zobacz również: Kupiła bilet w aplikacji i dostała 300 zł kary – cyfrowa rewolucja w akcji
Odwiedź nas na Facebooku!





